A może świat nie rozumie mnie?
Mój impuls akurat się wydarzył, dziś rano. Odwożąc dziecko do szkoły jak zwykle musiałem
znieść bez pośpieszne wybieranie się do wyjścia 6 latka (zazwyczaj trwa to ok. 20
min podczas których staram się zachować spokój i zimna krew). Kiedy już się uda
dojechać pod szkołę zaczyna się problem z zaparkowaniem. Zatem dziś rano podjeżdżam
i widzę (yupi), że do samochodu przede mną wsiada opatulona (od ziemi po sam
nos) pani, i było by super ale po odpaleniu silnika owej pani coś nie spodobało
się w lusterku (a ponieważ tylna szybka cała oblodzona ograniczała widoczność
do tyłu) pani zgasiła silnik (a ja stoję w poprzek drogi czekając na miejsce) i
dalej wysiada dmuchać na lusterko . Kiedy już zadowolona udała się na miejsce
kierowcy i odpaliła silnik (o zgrozo) zaczyna cofać (prosto na mnie) a przed
jej samochodem kupa wolnego miejsca do następnego auta. Nie wiem co pomyślałem ale kiedy już prawie
poczułem jak wpada na mój zderzak nie wytrzymałem i strąbiłem opatulonego misia
z niewyskrobaną szybą. Samochód pojechał, ja szczęśliwy po ok. 5 minutach tego cyrku z
wsiadaniem, wysiadaniem i cofaniem, wyciągam młodego z auta, ruszam do szkoły,
i… . Nie wierze własnym oczom, owy opatulony mis z niewyskrobaną szybą ; )
wraca wysiada i pyta „Co pan taki nerwowy, przecież pana widziałam” – o szesz
k-fa mać mnie się spieszy a ona obrażona zwraca mi uwagę żebym nie używał
klaksona! Ja pierdziele, pewnie wiecie co sobie pomyślałem, ale obok stał
zainteresowany 6-cio latek obserwując jak się zachowam . Ignorując w pośpiechu (nie miałem czasu tłumaczyć na czym polega płynna i bezpieczna jazda samochodem z wyskrobanymi szybami oraz, że innym może się spieszy)
misia podziękowałem i pożegnałem się kulturalnie, misio ironicznie pożyczyło mi
„ Miłego dnia” a ja się zagotowałem.
I oto mamy impuls do refleksji pt. „Nie rozumiem świata” w
którym nie można albo nie ma się odwagi mówić co się myśli albo czuję, ja od
razu przyjmuję postawę zamkniętą. Ośmiela mnie tylko jedna dziedzina moja
ukochana od lat fotografia. Tym razem usiłuje poukładać sobie w głowie
założenia do projektu fotograficznego, który rozpocznie moja pragmatyczna i
systematyczną pracę nad utrwaleniem szeroko pojętego środowiska naturalnego,
które mnie otacza. Mojego miasta, jak śpiewa jedna z moich ulubionych (czasem)
wokalistek polskich „miasta ze światła poczętego”.
Próbuje sobie ułożyć jak chciałbym zacząć, i do dziś
myślałem bardzo jednostronne architektura beż ludzi i bez waloru (znaczy szara
bez kontrastu). Hm, okazuje się, że
niestety trzeba sobie postawić pytanie „czy chce aby ktoś to zobaczył i
zaakceptował” zarówno ze względów estetycznych jak i merytorycznych (czyli po
prostu coś go zainteresowało), znaczy
jakiś akceptowalny punkt widzenia.
I teraz pytanie: mój czy widza?
Co w moim rozumieniu oznacza kompromis pomiędzy tym co widzę
i jak to odbieram a tym co chce widzieć widz!I teraz pytanie: mój czy widza?
A te dwa punkty widzenia i postrzegania są często różne.
Zatem stawiam kolejne pytanie czy to ja nie rozumiem świata czy świat nie
rozumie mnie?
Hehe, podobno niektórzy potrzebują braku akceptacji aby
(kolejny impuls) wylać na zewnątrz to co w środku siedzi. Ale miło by było aby
te zlewki albo wylewki były dobrze odebrane. Tylko co znaczy dobrze odebrane.
Czy chce iść z prądem i produkować ładne fotki? Czy faktycznie wylewać własne
emocje. Problem polega na tym, że ładne fotki mówią wiele dla mas, które chcą
widzieć świat w ładnych obrazach, a te emocjonalne często są czytelne dla
autora i małej grupy (jeśli ma szczęście) zebranych wokół niego widzów.
Od długiego czasu nie potrafię określić czy chce ładnie czy
emocjonalnie, szukam kolejnego kompromisu, który mnie określi. I właśnie dziś powodowany
nieco refleksyjnym nastrojem po poranym impulsie (misia z nieoskrobaną szyba)
przy kawie sięgnąłem po album z fotografiami Andre Kertesz’a. I stało się jego
fotografie choć nieme, przemówiły do mnie niesamowitą siłą zamkniętą w ułamku
sekundy i zmaterializowane na kawałku papieru o magicznych właściwościach.
André Kertesz |
Tak to się układa, że nie dalej jak dwa dni temu dyskutowaliśmy w zacnym gronie fotografów nad obiektywizmem fotografii (a właściwie jego brakiem). Zabrakło mi wtedy argumentu, który dziś po obejrzeniu po raz kolejny fotografii Kertesz’a nasuwa się sam. Obiektywizm fotografii zależy od osoby fotografującej, i jest sprawą indywidualną. Nie może być obiektywna (specjalizacja) fotografia reklamowa czy mody, możemy mieć również wątpliwości czy obiektywne są reportaże fotografów pracujących dla wydawnictw (bo to wydawca kreuje sposób podania i prawdę zawartą w fotografii) ale mogą być obiektywne fotografie takie jakie robił Kertesz, Brasaii czy Doisneau a z polskich autorów młodzieńcze zdjęcia Beksińskiego czy dorobek fotograficzny Bogdana Dziworskiego i wielu innych. Kiedy postawimy sobie pytanie czemu tak jest, zobaczymy że siła tej fotografii tkwi na podglądaniu nie opisywaniu, nie dokumentowaniu ale podglądaniu. Z ciekawością oglądam te fotografie, które opowiadają historie wyjęte z kontekstu, mogące dziać się w dowolnie zestawionej osi czasu i miejscu. Ich anonimowość (w podpisie zdjęcia znajduje się tylko rok wykonania fotografii) zawarta w braku często jakiś cech miejsca czy czasu pozwala mi na tworzenie własnych komentarzy. Gdy patrzymy na twarze ludzi czy miejsca, na fotografiach które wykonane były np. w latach 1930 i zestawione z fotografią wykonaną w 1977 roku widzimy, że autor pokazuje nam ten sam świat, który jest emocjonalny, w którym jest pewien spokój i relacja między ludźmi, świat dziecięcych zabaw, świat mężczyzny obserwującego życie ulicy z perspektywy stolika barowego zastawionego winem i gazetą, świat emerytek komentujących wydarzenia dnia codziennego. Zdjęcia A.K pozwalają mi również określić w pewien sposób kim jest FOTOGRAF, bo przecież toczy się dyskusja, czy ten który naciska spust migawki to fotograf, fotografik, artysta czy może artysta fotografik. Według mnie 170 lat temu została wynaleziona fotografia zatem ci co naciskają spust migawki to fotografowie ; ) a jeśli ktoś dla lepszego samopoczucia chce być fotografikiem proszę bardzo.
Myślę, że jednak tę pierwszą ale do tego potrzebna jest też
pewna mentalna przemiana, trzeba z dystansem podchodzić do świata ale przede
wszystkim do siebie. Do własnych ograniczeń ale i obowiązków, często potrzeb i
przede wszystkim widzieć świat z perspektywy człowieka. Czy w moim wypadku to
możliwe? Zobaczymy.
Tak wiele pytań i tak wiele do przemyślenia. Ten proces
trwa, został brutalnie przerwany przez kilka złych decyzji i pewną środowiskową
izolację, straciłem dużo czasu i myślę, że wystarczy. Ale podobno trzeba postawić kreskę nad przeszłością
i iść do przodu. Dlatego zapominam o tym
co mnie ograniczało i zabieram się do pracy.Mam zamiar poświęcić się na długo pracy nad obserwacją mojego miasta „ze światła poczętego”. I choć trochę mnie zagotowała pani opatulona od ziemi po szyję z niewyskrobaną szybą to jednak jestem jej wdzięczny bo popchnęła mnie do refleksji no i znowu zobaczyłem świat oczami Kertesz’a : )
André Kertesz |