środa, 19 grudnia 2012

Nie rozumiem Świata ... refleksja #003


A może świat nie rozumie mnie?

 
W zagonieniu obowiązkami nie zastanawiamy się nad sensem rzeczy tego świata, czasem potrzebny jest impuls, który nastawi nas do refleksji.

Mój impuls akurat się wydarzył, dziś rano.  Odwożąc dziecko do szkoły jak zwykle musiałem znieść bez pośpieszne wybieranie się do wyjścia 6 latka (zazwyczaj trwa to ok. 20 min podczas których staram się zachować spokój i zimna krew). Kiedy już się uda dojechać pod szkołę zaczyna się problem z zaparkowaniem. Zatem dziś rano podjeżdżam i widzę (yupi), że do samochodu przede mną wsiada opatulona (od ziemi po sam nos) pani, i było by super ale po odpaleniu silnika owej pani coś nie spodobało się w lusterku (a ponieważ tylna szybka cała oblodzona ograniczała widoczność do tyłu) pani zgasiła silnik (a ja stoję w poprzek drogi czekając na miejsce) i dalej wysiada dmuchać na lusterko . Kiedy już zadowolona udała się na miejsce kierowcy i odpaliła silnik (o zgrozo) zaczyna cofać (prosto na mnie) a przed jej samochodem kupa wolnego miejsca do następnego auta.  Nie wiem co pomyślałem ale kiedy już prawie poczułem jak wpada na mój zderzak nie wytrzymałem i strąbiłem opatulonego misia z niewyskrobaną szybą. Samochód pojechał,  ja szczęśliwy po ok. 5 minutach tego cyrku z wsiadaniem, wysiadaniem i cofaniem, wyciągam młodego z auta, ruszam do szkoły, i… . Nie wierze własnym oczom, owy opatulony mis z niewyskrobaną szybą ; ) wraca wysiada i pyta „Co pan taki nerwowy, przecież pana widziałam” – o szesz k-fa mać mnie się spieszy a ona obrażona zwraca mi uwagę żebym nie używał klaksona! Ja pierdziele, pewnie wiecie co sobie pomyślałem, ale obok stał zainteresowany 6-cio latek obserwując jak się zachowam . Ignorując w pośpiechu (nie miałem czasu tłumaczyć na czym polega płynna i bezpieczna jazda samochodem z wyskrobanymi szybami oraz, że innym może się spieszy) misia podziękowałem i pożegnałem się kulturalnie, misio ironicznie pożyczyło mi „ Miłego dnia” a ja się zagotowałem.  
I oto mamy impuls do refleksji pt. „Nie rozumiem świata” w którym nie można albo nie ma się odwagi mówić co się myśli albo czuję, ja od razu przyjmuję postawę zamkniętą. Ośmiela mnie tylko jedna dziedzina moja ukochana od lat fotografia. Tym razem usiłuje poukładać sobie w głowie założenia do projektu fotograficznego, który rozpocznie moja pragmatyczna i systematyczną pracę nad utrwaleniem szeroko pojętego środowiska naturalnego, które mnie otacza. Mojego miasta, jak śpiewa jedna z moich ulubionych (czasem) wokalistek polskich „miasta ze światła poczętego”.

Próbuje sobie ułożyć jak chciałbym zacząć, i do dziś myślałem bardzo jednostronne architektura beż ludzi i bez waloru (znaczy szara bez kontrastu).  Hm, okazuje się, że niestety trzeba sobie postawić pytanie „czy chce aby ktoś to zobaczył i zaakceptował” zarówno ze względów estetycznych jak i merytorycznych (czyli po prostu coś go zainteresowało),  znaczy jakiś akceptowalny punkt widzenia.

I teraz pytanie: mój czy widza?
Co w moim rozumieniu oznacza kompromis pomiędzy tym co widzę i jak to odbieram a tym co chce widzieć widz!

A te dwa punkty widzenia i postrzegania są często różne. Zatem stawiam kolejne pytanie czy to ja nie rozumiem świata czy świat nie rozumie mnie?
Hehe, podobno niektórzy potrzebują braku akceptacji aby (kolejny impuls) wylać na zewnątrz to co w środku siedzi. Ale miło by było aby te zlewki albo wylewki były dobrze odebrane. Tylko co znaczy dobrze odebrane. Czy chce iść z prądem i produkować ładne fotki? Czy faktycznie wylewać własne emocje. Problem polega na tym, że ładne fotki mówią wiele dla mas, które chcą widzieć świat w ładnych obrazach, a te emocjonalne często są czytelne dla autora i małej grupy (jeśli ma szczęście) zebranych wokół niego widzów.

Od długiego czasu nie potrafię określić czy chce ładnie czy emocjonalnie, szukam kolejnego kompromisu, który mnie określi. I właśnie dziś powodowany nieco refleksyjnym nastrojem po poranym impulsie (misia z nieoskrobaną szyba) przy kawie sięgnąłem po album z fotografiami Andre Kertesz’a. I stało się jego fotografie choć nieme, przemówiły do mnie niesamowitą siłą zamkniętą w ułamku sekundy i zmaterializowane na kawałku papieru o magicznych właściwościach.
André Kertesz

Tak to się układa, że nie dalej jak dwa dni temu dyskutowaliśmy w zacnym gronie fotografów nad obiektywizmem fotografii (a właściwie jego brakiem).  Zabrakło mi wtedy argumentu, który dziś po obejrzeniu po raz kolejny fotografii Kertesz’a  nasuwa się sam. Obiektywizm fotografii zależy od osoby fotografującej, i jest sprawą indywidualną. Nie może być obiektywna (specjalizacja) fotografia reklamowa czy mody, możemy mieć również wątpliwości czy obiektywne są reportaże fotografów pracujących dla wydawnictw (bo to wydawca kreuje sposób podania i prawdę zawartą w fotografii) ale mogą być obiektywne fotografie takie jakie robił Kertesz, Brasaii czy Doisneau a z polskich autorów młodzieńcze zdjęcia Beksińskiego czy dorobek fotograficzny Bogdana Dziworskiego i wielu innych. Kiedy postawimy sobie pytanie czemu tak jest, zobaczymy że siła tej fotografii tkwi na podglądaniu nie opisywaniu, nie dokumentowaniu ale podglądaniu. Z ciekawością oglądam te fotografie, które opowiadają historie wyjęte z kontekstu, mogące dziać się w dowolnie zestawionej osi czasu i miejscu. Ich anonimowość (w podpisie zdjęcia znajduje się tylko rok wykonania fotografii) zawarta w braku często jakiś cech miejsca czy czasu pozwala mi na tworzenie własnych komentarzy. Gdy patrzymy na twarze ludzi czy miejsca, na fotografiach które wykonane były np. w latach 1930 i zestawione z fotografią wykonaną w 1977 roku widzimy, że autor pokazuje nam ten sam świat, który jest emocjonalny, w którym jest pewien spokój i relacja między ludźmi, świat dziecięcych zabaw, świat mężczyzny obserwującego życie ulicy z perspektywy stolika barowego zastawionego winem i gazetą, świat emerytek komentujących wydarzenia dnia codziennego. Zdjęcia A.K pozwalają mi również określić w pewien sposób kim jest FOTOGRAF, bo przecież toczy się dyskusja, czy ten który naciska spust migawki to fotograf, fotografik, artysta czy może artysta fotografik. Według mnie 170 lat temu została wynaleziona fotografia zatem ci co naciskają spust migawki to fotografowie ; ) a jeśli ktoś dla lepszego samopoczucia chce być fotografikiem proszę bardzo.
 
Zatem jaką postawę przyjąć? Podglądacza - obserwatora, który nie komentuje a jedynie rejestruje czy bardziej emocjonalną, pełną własnych refleksji.

Myślę, że jednak tę pierwszą ale do tego potrzebna jest też pewna mentalna przemiana, trzeba z dystansem podchodzić do świata ale przede wszystkim do siebie. Do własnych ograniczeń ale i obowiązków, często potrzeb i przede wszystkim widzieć świat z perspektywy człowieka. Czy w moim wypadku to możliwe? Zobaczymy.
Tak wiele pytań i tak wiele do przemyślenia. Ten proces trwa, został brutalnie przerwany przez kilka złych decyzji i pewną środowiskową izolację, straciłem dużo czasu i myślę, że wystarczy.  Ale podobno trzeba postawić kreskę nad przeszłością i  iść do przodu. Dlatego zapominam o tym co mnie ograniczało i zabieram się do pracy.

Mam zamiar poświęcić się na długo pracy nad obserwacją mojego miasta „ze światła poczętego”. I choć trochę mnie zagotowała pani opatulona od ziemi po szyję z niewyskrobaną szybą to jednak jestem jej wdzięczny bo popchnęła mnie do refleksji no i znowu zobaczyłem świat oczami Kertesz’a : )


André Kertesz